Tylko, że to wcale nie odbiega od rzeczywistości, w USA takie są realia w szkolnictwie, ten kto się chce uczyć i rozwijać ma taką możliwość, a reszta może skończyć studia zbierając punkty we wspinaczce skałkowej i jeździe na nartach.
I właśnie to jest kompletny nonsens. Uczelnia to uczelnia, a nie klub sportowy.
W Amerykańskim systemie podoba mi się to, że można samemu dobrać sobie program (sam do pewnego stopnia mam podobną zasadę u siebie zresztą) niemniej nie można z tym przesadzać. Nawet nie chodzi o to, że stawianie obok siebie człowieka pracowitego, który uczył się przez całe studia i bumelanta, który prześlizgnął się imprezując, dzięki dobrym wynikom w footballu i pływaniu jest niesprawiedliwe.
Chodziło mi o to, że ta cała amerykańska papka promuje właśnie takie cwaniactwo, obrażając jednocześnie ludzi przejawiających chęć do nauki...
Uczelnie wyższe są płatne, wiec nie widzę w tym żadnego problemu. Coś o tym wiem bo w USA trochę bywam a moja siostra skończyła tam szkołę średnią, studia oraz zrobiła doktorat.
Studiowanie na wyższej uczelni kosztuje tak czy inaczej. Dlatego nie jestem zwolennikiem likwidacji "bezpłatnych" studiów dziennych. O ten fragment praw socjalnych powinno się zdecydowanie walczyć. Dlaczego? Jakoś trudno jest mi sobie wyobrazić zrobienie tego bez uszczerbku na jakości. Może i przeszłoby to na jakichś dziwnych kierunkach, nie wymagających zbyt wielkiego wysiłku intelektualnego. Jednak nie wierzę, by student np. medycyny czy prawa mógł jeszcze znaleźć czas na dodatkową pracę pozwalającą mu opłacić czesne. Jedynym wyjściem ze strony uczelni byłoby "poluzowanie" programu nauczania i obniżenie poziomu...
Na wyższe uczelnie idą już Ci, którzy chcą się kształcić, zwłaszcza po zniesieniu poboru.
Taką postawę państwo powinno promować, a nie rzucać dodatkowe kłody pod nogi i tworzyć ograniczenia finansowe.
Wracając do amerykańskiej oświaty: nie zgodzę się z tym, że jest marna. Wszystko zależy od konkretnej placówki.
Oczywiście pozostaje też kwestia czy przenoszenie tego na grunt Polski to dobry pomysł
Jak napisałem powyżej zdecydowanie zły.
Niemniej na samym początku chodziło mi nie tyle o kształt amerykańskiego szkolnictwa, co wzorce przekazywane w amerykańskim filmikach i serialach. Skoro promuje się bumelanctwo i cwaniactwo, a ciężka praca jest przejawem "frajerstwa" to jak się dziwić, że młodzież, która potem chce być "cool kids" wstydzi się dobrych ocen i ma gdzieś szkołę?