Nie wiem na czym stanęło i nie będę wnikał, wklej txt - to nie spowoduje nawet potencjalnych 'problemów'.
Ta, tak chyba będzie prościej:
Uprzedzam - tekst jest dłuuuuugi
Dzielę się wrażeniami z zakupu „dedykowanego turystycznego odbiornika GPS marki Garmin” :”). Część z Was pewnie kojarzy mnie z zaciętych bojów na temat „wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia”, czyli dysput na temat tego, czy w teren należy zabierać ze sobą dedykowany odbiornik turystyczny, czy też wystarczy palmtop z turystycznym oprogramowaniem.
Poniższy tekst będzie ściśle dotyczył tego tematu. Nie jest moim celem opisywanie właściwości odbiornika turystycznego, czy recenzja modelu Colorado. Chcę się skupić przede wszystkim na różnicach (in plus oraz in minus) między palmtopem wyposażonym w GPS oraz oprogramowanie do nawigacji, a turystycznym odbiornikiem przeznaczonym wyłącznie do tego celu. Swoje wrażenia bazuję na porównaniu następujących zestawów:
1. Palm TX + GPS Wintec WBT-201 + obudowa Otterbox Armor 1900 + oprogramowanie do map bitmapowych („rastrowych”) PathAway 4 + oprogramowanie do nawigacji drogowej TomTom Nawigator 6
2. Garmin Colorado z darmowymi mapami Topo oraz UMP.
Dlaczego kupiłem Garmina? Nosiłem się z tym zamiarem od pewnego czasu. Kusiły mnie wektorowe mapy turystyczne, antena helikalna (podobno precyzyjniejsza niż te używane w typowych odbiornikach), a także potencjalnie większa poręczność i odporność sprzętu w terenie. Innymi słowy – zakup był nie tyle podyktowany potrzebą, co chęcią zapewnienia sobie większego komfortu. Colorado został dodatkowo wyposażony w większy niż w innych modelach ekran, ponadto ekran ten ma prawie dwukrotnie wyższą rozdzielczość niż np. dotychczasowy „flagowiec” czyli 60CSx. A wielkość i rozdzielczość ekranu to była ostatnia rzecz, która powstrzymywała mnie przed zakupem :”)
Poniższy tekst podzieliłem na trzy główne sekcje:
1. Hadrware
2. Mapy
3. Software.
Myślę że w miarę czytania tekstu wybór ten stanie się jasny dla czytelników :”)
Zaczynamy
1. Hardware:
To zdecydowanie jeda z najmocniejszych cech Garmina. Urządzenie jest zaprojektowane tak, aby wytrzymać trudne warunki. Jest uszczelnione (spełnia normę IP-X7, czyli półgodzinne przebywanie w wodzie na głębokości 0,5m), guziki są umieszczone tak, aby można je było obsługiwać jedną ręką, nawet w rękawicach. Palmtop włożony do obudowy robi się dwa razy większy od Colorado (a istnieją mniejsze odbiorniki – np. Vista), a operowanie rysikiem przez foliową membranę obudowy nie jest szczytem komfortu. W kwestii poręczności Garmin więc wygrywa zdecydowanie.
Należy jednak wspomnieć, że palmtop włożony do Otterboxa będzie unosił się na powierzchni wody, natomiast Colorado w razie kąpieli niestety błyskawicznie zatonie. Istnieją natomiast „wodne” odbiorniki Garmina (seria 76), które będą utrzymywać się na powierzchni wody.
Colorado (jak każdy inny turystyczny odbiornik) nie ma dotykowego ekranu, który jest najdelikatniejszym elementem palmtopa. Inne rozwiązanie ekranu sprawia, że nie trzeba używać podświetlenia nawet przy mocno pochmurnej pogodzie, gdzie palmtop już by tego wymagał. Za to maksymalna jasność ekranu jest niższa niż dla mojego palmtopa, więc wieczorem to on wygrywa, jeśli idzie o czytelność. W słońcu oba ekrany zapewniają podobną jakość obrazu, przy czym Garmin ma ustawione bardziej kontrastowe kolory, co dodatkowo polepsza widoczność. Za to ma mniejszy ekran (3 cale vs 3,8 cala) oferuje też niższą jego rozdzielczość (240x400 vs. 320x480). Nie czuję jednak jak na razie specjalnego dyskomfortu z tego powodu. Natomiast do 60CSx (2,6 cala i rozdzielczość 160x240) bym się chyba nie przyzwyczaił.
Innymi słowy – w przeciętnych warunkach wygrywa Garmin, natomiast nie jest to przewaga, która byłaby „bezwzględna” (np. „zawsze jest lepiej”), czy miażdżąca.
Mam jednak parę uwag odnośnie hardware’u, dotyczących cech, które mnie mocno zdziwiły. Pomijam zdarzające się problemy ze szczelnością Colorado, bo dotyczą one tylko mojego modelu (chodzi o pewną wadę konstrukcyjną, powodującą potencjalne zagrożenie zalania), bo to można potraktować jako „wypadek przy pracy”. Jest natomiast parę cech, które nie wynikają z błędów konstrukcyjnych, i można je zaobserwować również w innych modelach.
Problemem jest na przykład separacja slotu na karty SD od reszty urządzenia. O ile np. pojemnik na baterie stanowi odrębną część i nawet jego zalanie nie spowoduje dostania się wody do środka, o tyle nie ma podobnego rozwiązania w przypadku gniazda kart – tu dostanie się wody spowoduje natychmiastowe wlanie się jej do środka urządzenia. A przecież można by tę część odseparować, dokładnie w taki sam sposób, jak rozwiązano to dla pojemnika z bateriami. Nie wierzę, że dla 9 styków karty SD nie można zrobić identycznego patentu jak dla dwóch przy komorze baterii (po szczegóły odsyłam na google albo na stronę
www.garniak.pl, generalnie chodzi o to, styki wyprowadzające prąd z baterii do wewnątrz urządzenia są zatopione w plastiku, co sprawia że nie może się tędy przedostać woda). Brak takiego zabezpieczenia (jest tylko uszczelka wokół gniazda kart), z tego co zdążyłem się zorientować, powtarza się w innych modelach. Najgorzej to wygląda w 60CSx, bo tam na potrzeby gniazda kart wycięto po prostu dziurę w pojemniku na baterie – więc automatycznie przestał on być odseparowany od reszty odbiornika.
Zauważyłem też w Colorado niecodzienną „dziurkę” w pokrywie baterii. Pamiętajmy, że pomimo odseparowania od reszty urządzenia, pojemnik na baterie jest uszczelniony, więc teoretycznie nie powinna się tam dostawać woda – separacja jest tylko dodatkowym zabezpieczeniem. Natomiast w pokrywie znalazłem dziurkę, umieszczoną pod tylną „szyną” (metalowy element służący jako zaczep np. dla uchwytu rowerowego). Nie jest on nijak zabezpieczony, tak jakby konstruktorzy liczyli, że mała średnica dziurki i to, że jest ona umieszczona pod „szyną” zabezpieczy ją wystarczająco. Faktycznie, jak włoży się urządzenie do miseczki z wodą, nie przedostaje się ona do środka. Ale wystarczy dać trochę większe ciśnienie (np. przyłożyć do tylnej części usta i dmuchnąć), by krople wody (na szczęście niewielkie) dostały się do środka. Dziwne. Rozumiem potrzebę wentylacji czy „odprowadzenia wilgoci” z pojemnika na baterie, dziwi mnie jednak brak jakiegokolwiek zabezpieczenia. Podobny patent ma Otterbox (z tyłu obudowy jest taka „rozetka” dziurek), jednak tam „wentylacja” (czy jaką funkcję te dziurki spełniają) jest zabezpieczona wklejoną od środka membraną – i to rozwiązanie jest szczelne w 100%. Dlaczego Garmin nie zastosował czegoś podobnego? Przecież wklejenie kawałka membrany pod metalową „szynę” załatwiłoby sprawę, a membrana tam umieszczona nie byłaby ponadto narażona na uszkodzenia mechaniczne.
Podsumowując tę część – mam wrażenie, że urządzenie jest zaprojektowane niejako „podwójnie” – dopracowane i sprawdzone rozwiązania znane ze starszych odbiorników zmodyfikowano do nowych potrzeb (dokładając np. slot kart SD lub micro SD), przy czym modyfikacji nie dokonano z taką samą uwagą. W efekcie utraciła na tym niezawodność urządzeń. W razie awarii powodującej wlanie się wody do przegrody baterii, nic wielkiego się nie stanie odbiornikowi (wystarczy wymienić baterie na suche), natomiast wlanie się wody do slotu kart (umieszczonego tuż obok, zarówno w Colorado, jak i w innych modelach) może doprowadzić do zniszczenia urządzenia.
Oczywiście mowa o skrajnych przypadkach, ale w tej sytuacji palmtop w Otterbox’się jest potencjalnie bardziej odporny na uszkodzenia. Hmmm…
2. Mapy
To drugi „mocny punkt” odbiornika. Nie da się ukryć, wektorowe mapy mają pewne przewagi nad mapami skanowanymi – co wiedzą użytkownicy nawigacji samochodowych. Możliwość wyszukiwania punktów (np. miast, adresów, czy POI) jest trudne do przecenienia. Zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z dobrze przygotowaną mapą wektorową, np. z routowalnymi szlakami turystycznymi, zdefiniowanymi poziomami szczegółowości wyświetlanych w zależności od skali, „zaszytymi” informacjami o wysokościach itp.
Mapy skanowane są zwykle „milsze dla oka” (lepiej dobrane kolory), mają też często więcej informacji o drobnych ścieżkach czy niektórych punktach terenowych, jednak przy dalszym oddaleniu stają się przez to mniej czytelne. Wektor ma większe możliwości, przy czym ciekawa jest też opcja „nakładania na siebie” różnych map (np. na podkładzie z mapy X możemy oglądać szczegóły mapy Y). Od biedy możemy samodzielnie zrobić mapę w ten sposób, że będzie się na nią składało kilka osobnych – jedna zawierająca teren, druga z drogami, trzecia z obszarami wodnymi – i włączać sobie te elementy w zależności od upodobania. Na tej zasadzie działa mapa warstwic zrobiona przez GPSmaniaka – która „nakłada” warstwice na dowolną mapę terenu Polski.
Tyle że tu jest mały haczyk: mianowicie darmowe mapy to wolna inicjatywa, nijak nie skorelowana z działalnością firmy Garmin. Warto wiedzieć, że istnieją one tylko dzięki temu, że ktoś „złamał” sposób kodowania map przez Garmina i udostępnił sposób ich kompilacji do publicznej wiadomości. A to oznacza po pierwsze brak wsparcia ze strony Garmina dla takich map, a po drugie – ich bardzo różną jakość. Sporo darmowych map jest naprawdę świetnie przygotowanych (lepiej niż komercyjne), ale znajdą się też i takie, które są źle przygotowane. Oznacza to zarówno potencjalne kłopoty z ich zainstalowaniem (czasem nawet konieczność używania do tego programów DOS’owych), jak i ich ewentualną nieprzydatność do naszych potrzeb. Z drugiej strony, można sobie mapę stworzyć samemu :”p. Istnieje też program o nazwie Mapwel, przeznaczony do robienia „pseudorastrów” – dzięki czemu na ekranie odbiornika widzimy coś na kształt mapy zeskanowanej (albo np. satelitarnego zdjęcia), jednak ta zabawa jest dostępna raczej dla nowszych i szybszych odbiorników. W Colorado działa to podobno nieźle, natomiast 60CSx z tego co słyszałem dostaje przy takich mapach „zadyszki”
Wracając do map – licencja na komercyjne mapy (co oznacza udostępnienie narzędzi, standardów i wsparcie techniczne ze strony Garmina) kosztuje z tego co się dowiedziałem około 15 tysięcy USD – dla JEDNEJ mapy. Nie dziwne więc, że mapy komercyjne kosztują od c.a. 80 do nawet 300-350 Euro (80 Euro zapłacimy za „Adria Topo” zawierające Chorwację, Słowenię i okolice tych Państw, 350 Euro kosztuje mapa Grecji wydawnictwa Anavasi). Jak dla mnie to za dużo jak na mapę jednego kraju/rejonu, więc zostaje mi bazować na mapach darmowych lub tworzyć własne.
3. Software
Oprogramowanie to jest ta część, która mi się najmniej w Colorado podoba. Wiem, że pewne rzeczy wynikają z „chorób wieki dziecięcego” i znikną wraz z aktualizacjami firmware, niestety spora część z nich jest typowa dla wszystkich odbiorników Garmina - i na tych cechach będę się skupiał w swoich przykładach.
Mówiąc szczerze, mam wrażenie, że oprogramowanie jest strasznie „archaiczne” i niedopasowane do współczesności. Nie chodzi mi tutaj o ilość funkcji (tych jest naprawdę sporo), ale sposób ich implementacji, lub brak funkcjonalności standardowych dla innych, konkurencyjnych produktów.
Garść przykładów, aby wyjaśnić o czym mówię:
Zarządzanie energią – jednym z głównych argumentów „Garminowców” za zakupem takiego urządzenia jest czas pracy na bateriach. OK, ekran w większości przypadków nie wymaga podświetlenia, to oszczędza prąd. Baterie to „paluszki”, które zwykle mają dużą pojemność w stosunku do tego co oferują palmtopy (mój TX to raptem 1250mAh), to również wydłuża czas pracy. Zarazem NIE MA opcji tak podstawowej dla oszczędzania energii, jak całkowite wyłączenie ekranu. A przecież dzięki temu można wydłużyć czas pracy nawet o kilka godzin! Mój TX w PathAway, w trybie „pocket” pracuje (ciągle logując trasę) nawet do 8 godzin na wewnętrznej baterii (1250mAh). Gdyby zastąpić ją dwoma akumulatorkami po 2500mAh każdy, co jest obecnie dość standardową pojemnością) czas pracy wynosiłby +/- 16 h – czyli prawie tyle samo co 60CSx (sic!). Opcja "battery pack + wewnętrzny akumulator" wydłuża czas jeszcze bardziej.
Ostatnio czytałem na forum „Garniaka”, relację, gdy ktoś po prostu zostawił swój odbiornik w trybie pokazywania poglądu trasy (ogólna mapa, nie odświeżająca się w trakcie jazdy, a statyczny obraz pożera mniej prądu) – i już samo to posunięcie wydłużyło czas pracy około dwukrotnie. A przecież chyba nikt nie chodzi po lesie wpatrzony w odbiornik, pozycję sprawdza się tylko od czasu do czasu. Włączenie ekranu trwa mniej niż sekundę. Dlaczego więc takiej opcji nie ma, zwłaszcza, że mogłaby ona znacząco wydłużyć czas pracy? Absurd jest posunięty do tego stopnia, że w momencie gdy mamy włączone zapisywanie ciśnienia po wyłączeniu odbiornika – włącza się on wtedy na ułamek sekundy w odstępach co 15 minut – w momencie pomiaru włącza się również ekran (wg opisów „chwilowe drżenie ekranu” jest charakterystyczne dla momentu w którym dokonywany jest pomiar.
Garmin nie ma też blokady przycisków, co sprawia, że jeśli mamy włączone podświetlenie ekranu (można ustawić okres, po którym ono gaśnie), łatwo jest uruchomić je przypadkowo. Owszem, guziki raczej chodzą dość głęboko i tu nie ma problemu, natomiast obrócić „Rock’n Roller” (obrotowe kółko nawigacyjne na górze obudowy) jest dosyć łatwo. W ten sposób, niosąc włączony odbiornik w kieszeni, bardzo szybko możemy wyczerpać baterie.
Zarządzanie POI – tutaj jest to rozwiązane w ogóle dziwnie. Rozumiem, że punktów przypisanych mapie nie można edytować. Ale nie można też zarządzać ich wyświetlaniem! Można ustawić kryteria wyświetlania dla wszystkich Punktów mapy (lub własnych), ale nie można np. wyłączyć wyświetlania tylko jednej kategorii. Efekt jest taki, że gdy wgrałem sobie plik z Geocache’ami, cała Warszawa pokryła mi się ospą ikonek ze skrzynkami. Przy większym oddaleniu nic kompletnie spod nich nie widać. Mogę kazać je wyłączyć, ale wtedy znikną również wszystkie pozostałe wgrane przeze mnie waypointy. „Albo wszystko, albo nic” – to się po prostu nie sprawdza.
Inna rzecz, to zarządzanie kategoriami POI. Jedyną opcją dodania własnego punktu jest zapisanie go jako waypoint. Jedynym sposobem wyróżnienia grupy waypointów jako „kategorii” jest nadanie im wspólnej ikonki. Owszem, można zawęzić wyszukiwanie do grupy wyznaczonej przez którąś z ikonek (np. „pokaż wszystkie punkty opatrzone ikoną „rybka”), ale to nie jest IMO wystarczające. Pomijam to, że ta funkcja nie działa w Colorado (kładę to na karb „błędu firmware’u”, zapewniono mnie, że w innych odbiornikach działa), natomiast przede wszystkim nie sprawdza się to w przypadku niestandardowych kategorii.
Przykładowo chciałem oznaczyć sobie ostatnio punkt gdzie potencjalnie chciałbym założyć Geocache, i niestety – nie ma takiej ikonki jak „potencjalne miejsce ukrycia”. W TomTomie mógłbym sobie zrobić kategorię „Geocache do założenia” i byłoby po sprawie. W PathAway działa to bardzo podobnie (musiałbym założyć „bazę punktów” o tej nazwie). W Garminie to ja muszę pamiętać, że „zielona kropka” oznacza „Geocache do założenia”, a np. niebieska co innego. Część ikonek jest charakterystycznych (restauracja, miejsce biwaku, itp.), ale niestety przy bardziej rozbudowanych potrzebach trzeba samemu pamiętać która ikona co oznaczała.
Owszem, jest też możliwość stworzenia własnej kategorii POI, ale… tylko na komputerze. I tylko na komputerze mogę tą bazą zarządzać. A to oznacza, że procedura jest taka – zaznaczam waypoint w odbiorniku, a potem na komputerze przenoszę go do odpowiedniej kategorii własnych POI. Jak dla mnie bez sensu, bo moim zdaniem turystyczny odbiornik powinien zapewniać maksymalną niezależność od komputera, a tu się okazuje że byle nawigacja samochodowa (TomTom) jest pod tym względem zaprojektowana lepiej.
Podobnie jest np. z wyszukiwaniem nazw. Np. jeśli jakieś miasto nie ma na mapie naniesionych ulic, wyszukiwanie go przez opcję „adresy” zwróci nam… zero wyników. Musimy przejść do wyszukiwania po „miejscowościach” i wtedy szukane miasteczko nam się natychmiast znajdzie. Już wiem, że to „zaszłości historyczne”, ale… przecież można to rozwiązać lepiej. TomTom w przypadku miasta bez naniesionych ulic po prostu powie, że nie ma ulic w tej miejscowości i spyta czy rozpocząć nawigację do centrum tej miejscowości…
Problematyczna jest również nawigacja po różnych podmenu. Czasem jest tak, że listę podopcji dostajemy „na wierzchu”, czasem trzeba sprawdzić, czy coś nam się nie ukrywa w menu osiągalnym spod lewego guzika. Przy czym nie ma żadnej reguły, w jakim miejscu które rozwiązanie jest zastosowane. Przykładowo przy wyszukiwaniu po „adresach” musimy przejść przez szereg ekranów – Państwo, Miasto, Ulica, Nr domu (i bardzo dobrze, że tak jest), natomiast gdy szukamy po „Miastach”, dostajemy na dzień dobry ciurkiem listę wszystkich miast wszystkich krajów, a żeby doprecyzować Państwo musimy otworzyć menu.
Miasta da się przeboleć, gorzej jest z POI. Garmin ma kilka głównych kategorii, podzielonych następnie na „podkategorie”. Na przykład kategoria „Służby publiczne” jest podzielona na podkategorie typu „Przedszkola”, „Banki i bankomaty”, „Straże Pożarne” itp. I wszystko fajnie, ale po wejściu do kategorii głównej otrzymujemy jedną wspólną listę wszystkich POI ze wszystkich podkategorii – dopiero poprzez rozwijane menu możemy doprecyzować o którą kategorię nam chodzi. A nie można było pokazać ekranu z listą podkategorii (analogicznie do rozwiązania przyjętego w wyszukiwaniu po „adresach”) z dodatkowym klawiszem „pokaż wszystkie”?
Idę o zakład, że większość użytkowników szuka konkretnych podkategorii (np. tylko Bankomatów ale nie również Przedszkoli, Urzędów itp.). Obecne rozwiązanie jest po prostu uciążliwe…
Kolejną kwestią jest logowanie śladów. Znowu przykład rozwiązania, które można by zrobić o wiele wydajniej. W Garminie są trzy opcje – zapis punktów wg czasu (konfigurowalny), wg przebytego dystansu (konfigurowalny) i „auto” (konfigurowalny na zasadzie „często, rzadko, normalnie – w sumie pięć opcji, bez wyjaśnienia, co oznacza np. „normalnie”). Dla przykładu loger Wintec’a ma dodatkowo zapis śladu wg odchylenia od kursu, a pozostałe opcje mają jeszcze możliwość pod-konfiguracji – na przykład ustalenia różnych interwałów czasu czy dystansu w zależności od osiąganej prędkości. Dzięki temu log z Wintec’a jest o wiele bardziej dopasowany do rzeczywistej trasy, mimo że wcale nie koniecznie składa się z większej ilości punktów. A przecież znowu nie jest to problem osprzętu, tylko stworzenia właściwego oprogramowania…
Takich „kwiatków” jest więcej, i chyba nie ma sensu, żebym je tutaj wszystkie opisywał. Pocieszam się, że część z nich nie powinna być uciążliwa przy nawigacji turystycznej (obecnie korzystam z Colorado w samochodzie). Rozumiem pewne zaszłości (powodujące np. że wszystkie mapy są kompilowane w jeden plik i w tej formie pakowane do urządzenia, a aktualizacja jednej z map wymaga podmiany całego pakietu), ale pewne rozwiązania to po prostu brak wyobraźni, albo kompletne ignorowanie rozwiązań wprowadzanych przez konkurencję (w tym sensie, że Garmin się na nich nie „uczy”).
Całość wygląda tak, jakby Garmin zatrzymał się w rozwoju, gdzieś na etapie odbiorników niemapowych. Tyle że od tego czasu minęło parę lat i pojawiły się nowe możliwości i nowe rozwiązania. Garmin dostosowuje się, ale dostosowuje się w bardzo mało elastyczny sposób – vide nieprzemyślane zmiany w sprzęcie (i nie mówię tu tylko o Colorado, ale o wszystkich odbiornikach ze slotem na karty pamięci), tudzież brak wygodnych rozwiązań software’owych. Owszem, niektóre aplikacje są bardzo przyjemne (np. moduł „geocache”, dający pełną informację o skrzynkach – łącznie z logami czy wskazówkami), ale spora część rozwiązań jest po prostu nieergonomiczna i nieekonomiczna (vide przykłady powyżej).
Owszem, widzę przewagi nad palmtopem wyposażonym w zeskanowaną mapę – czyli większą poręczność, czytelność map i tak dalej – ale też jest sporo wad, owszem, do przeskoczenia, ale uprzykrzających życie.
Przy czym przewagi nie są aż tak „drastyczne”, bo skoro Colorado w „idealnych” warunkach chodzi na jednych bateriach do 15-16h (GPS 60CSx to 18h), natomiast palmtop w Otterbox’ie i z wsadzonym (do środka obudowy!) zrobionym przeze mnie batterypackiem z dwóch akumulatorków R6 jest w stanie osiągnąć wynik rzędu 20h (używając funkcji wyłączania ekranu), to de facto różnica sprowadza się do tego, że palmtop w Otterbox’się jest dwa razy większy. Owszem, z tego powodu trudniej go obsługiwać, ale to również mocno zależy od zastosowania – przewijanie mapy na niedotykowym ekranie też nie należy do najwygodniejszych.
Na korzyść Garmina mogłaby przemawiać również stabilność, choć w trakcie tygodnia zabaw udało mi się go parę razy zawiesić. Przyznam natomiast, że zawieszanie się nie nastąpiło nigdy podczas pracy (zwykle urządzenie nie chce się po prostu uruchomić i trzeba na chwilę wyjąć baterie), co PathAway’owi zdarzyło się niejeden raz.
Na pewno Colorado jest też szybsze od palmtopa obsługującego „rastrówki” – zwłaszcza gdy korzystamy z wielu plików map skanowanych, pokrywających spory obszar terenu.
To tyle na razie, dalsza część po testach „terenowych”.
Może wtedy moje uczucia do Colorado się trochę ocieplą :”)