Znajomy chwalił się, ze uzyskał kiedyś łączność z USA (ale to wymaga konkretnego sprzętu, anteny kierunkowej, wykorzystania faz księżyca itd.). A ogólnie, małym radiem przenośnym z dobrą anteną osiąga się zasięg 80km (może nawet więcej).
Na dzisiaj to (cała dziedzina krótkofalarstwa) nie robi już wrażenia, szczególnie w dobie internetu, ale nadal korzystają z tego różne służby czy choćby harcerze.
To nie do końca tak. Żeby zrozumieć czym jest krótkofalarstwo trzeba by zacząć od początku (w wielkim skrócie). Generalnie już w pierwszych latach XX wieku (w kilka lat po wynalezieniu radia!) w USA zaczęli się pojawiać amatorzy zainteresowani nowym sposobem komunikacji. Doszkalali się na własną rękę, budowali własny sprzęt odbiorczy (a potem nadawczy) nasłuchując komunikatów wysyłanych choćby przez marynarkę (oczywiście wówczas w grę wchodził tylko alfabet Morse'a). Nie istniały wówczas jeszcze żadne regulacje, a ponieważ w USA obowiązuje bardzo liberalne prawo (zaczynając od samej konstytucji) robili to zupełnie legalnie - w myśl zasady "co nie zakazane, to dozwolone". Z czasem powstawało coraz więcej takich stacji, które niekiedy "wcinały" się w komunikację profesjonalną (ówczesne nadajniki iskrowe pracowały na bardzo szerokim paśmie) więc musiano jakoś rozwinąć tą kwestię. W 1912 roku przeszło prawo przyznające amatorom fale krótsze od 200 metrów. Częstotliwości te uważano wówczas za kompletnie bezużyteczne, gdyż sądzono, że nie da się na nich robić dalekodystansowych łączności. Profesjonalna radiokomunikacja powszechnie używała fal długich i bardzo długich, gdyż były one słabo tłumione przez przeszkody terenowe, w przeciwieństwie do krótkich które bardzo szybko zanikały. Nie zdawano sobie wówczas sprawy ich pewnej właściwości - możliwości odbijania się w pewnych warunkach od jonosfery, dzięki czemu przemierzały one tysiące kilometrów.
Amatorzy przeprowadzili serię prób na początku lat dwudziestych, w wyniku których okazało się, że "bezużyteczne" fale świetnie nadają się do komunikacji transatlantyckiej (już wcześniej używali ich na przestrzeni Stanów Zjednoczonych).
Dzisiaj "krótkofalowiec" to tylko nazwa historyczna - amatorom przyznano wycinki na prawie wszystkich ważnych pasmach, chociaż najczęściej korzysta się z fal krótkich (do dalekich łączności, wg opisanej powyżej metody) oraz ultrakrótkich (łączności lokalne).
Nieprawdą jest, że trzeba mieć drogi sprzęt. W pierwszych latach większość amatorów składała swój sprzęt własnoręcznie. Dzisiaj oczywiście też to jest możliwe, przy czym tak złożone transceivery są z reguły dość proste i nie dysponują wielką mocą wyjściową. Niemniej
przy sprzyjających warunkach można liczyć na łączność z USA. Co zresztą nie jest aż takim wielkim wyczynem - pasjonaci robią bez problemu łączności z antypodami. Oczywiście im większa moc na wyjściu, lepsza antena i czulszy odbiornik, tym łatwiej połączyć się z odległymi miejscami nawet przy kiepskich warunkach propagacyjnych. Ja właśnie bawię się w tą najprostszą wersję - składam różne proste konstrukcje i nasłuchuję (żeby nadawać, trzeba zdać egzamin, zrobić licencję i dostać znak - ja tego jeszcze nie zrobiłem). Nie jest to w żadnym razie moje główne hobby i nie zamierzam na nie wydawać wielkich pieniędzy. Niemniej jeśli potrafi się lutować i czytać schematy elektroniczne, to można zacząć już za kilkaset zł.
Oczywiście tym, którzy siedzą w tym głębiej coś takiego nie wystarcza i budują prawdziwe stacje radiokomunikacyjne, w skrajnych przypadkach może to wyglądać tak:
Polish Amateur Radio Station "Big Gun"Przy czym ludzie posiadający takie instalacje traktują krótkofalarstwo jako sport wyczynowy, "kolekcjonują" łączności z ciekawymi miejscami biorą udział w zawodach itp. Poza tym czasami ich umiejętności się przydają, np. podczas powodzi w 1997 roku polscy krótkofalowcy w znaczny sposób uzupełnili luki w łączności kryzysowej.
Oczywiście to nie tylko rozmowy. Istnieją pewne formy komunikacji cyfrowej, niektórzy eksperymentują z amatorską telewizją, po orbicie "lata" też kilka satelitów przeznaczonych do amatorskich zastosowań (szczęśliwcom czasem udaje się połączyć z astronautami na pokładzie ISS). Miłośnicy oldschoolu uczą się alfabetu Morse'a, który też czasem można usłyszeć na pasmach.
A z księżycem to jeszcze inna sprawa - łączności EME. Mianowicie dosyć wcześnie odkryto, że da się nawiązywać łączność używając tego ciał niebieskiego jako "lustra" odbijającego fale radiowe. Ale to już wymaga naprawdę porządnego sprzętu, umiejętności i stanowi raczej element owego sportu wyczynowego.