Kiedys czekalem z kolega w kolejce w Urzedzie Stanu Cywilnego na Mokotowie. Usiadlem sobie kilka krokow dalej bo mnie nogi bolaly i slysze za drzwiami rozmowe dwoch pan; ani ciekawa ani nieciekawa - nie lubie podsluchiwac - wiec sobie siedze i rozmyslam. Podchodzi facet i pyta mnie czy ja czekam w kolejce do tego pokoju. Mowie ze nie, chyba nikogo z interesantow tam nie ma. Facet puka, po 3-4 sekundach otwiera drzwi (slyszal rozmowe tak samo wyraznie jak i ja), robi pol kroku i staje w otwartych drzwiach. Uprzejmym tonem zwraca sie do pan wewnatrz pokoju: Dzien dobry, przepraszam czy mozna? Chwila ciszy a po niej zniechecajacao-wkurwiono-opryskiwo-ignorancki glos pani urzedniczki: No, skoro pan juz wszedl!
KUR.., ludzie!! O co tu chodzi. Nawet internetu nie przegladaly, ha ha ha.
Tak mnie zatkalo, ze kolega po kilku minutach musial mnie cucic.
A my ( ja tez) zwalamy wszystko na rzad. Trzeba by sie za urzedasow zabrac (mowa o urzedasach, a nie o normalnych urzednikach - wyraznie zaznaczam)