USA to mimo wszystko kraj, w którym sytuacje związane z prawem sięgają granic absurdy, zresztą jak w całym prawodawstwie anglosaskim, gdzie decydujący głos ma grupa okolicznym mieszkańców o "nieposzlakowanej opinii", która o prawie nie musi mieć wielkiego pojęcia, a chcąc iść jak najszybciej do domu skaże i niewinnego, pod warunkiem, że na bandziora jedynie wygląda...
Tak samo z tymi AP - skąd ja mam niby wiedzieć, czy to co łapię w środku miasta jest prywatnym routerem WiFi, czy też punktem dostępowym otwartym w pobliskiej szkole, uczelni, hotelu, restauracji itp. dla ogółu?
Jak sytuacja wygląda w Polsce? Chyba nie doszliśmy do takiej absurdalnej sytuacji, żeby samo szukanie AP i robienie mapek było zakazane? Przecież ssida można ukryć...