Twój stosunek do komputera podróży jest taki jaki jest, bo nosząc PDA w plecaku nawet nie masz pojęcia do czego to służy. Obawiam się też, że pisując o tej Albanii, Rumunii etc zapewne pisujesz to przez pryzmat tzw. "turysty" czyli turysty samochodowego. Dlaczego tak sądzę? Po prostu nie wierzę, żeby ktoś z bogatym doświadczeniem wędrowniczym miał tak lekceważący stosunek do takich danych jak odległość do celu, wysokość do pokonania no i co najważniejsze ETA. Przecież to są podstawowe informacje.
Khem, te podstawowe informacje można uzyskać z podobną dokładnością po prostu patrząc na papierową mapę... Wydawało mi się, że dla turysty jest to dość oczywiste, GPS daje tu tylko nieco większą wygodę
Owszem, odległość można uzyskać z mapy, nawet bez linijki, ale już liczenie warstwic na mapie papierowej (zwłaszcza bez okularów) aby dojść do tego ile mam jeszcze w górę jest upierdliwe,
Heh, to jest Twój problem (okulary), ale już np. nie mój :") Już nie raz Ci pisałem - nie mierz wszystkich swoją miarą.
Zwłaszcza że jak już napisałem, dla mnie informacje o których Ty piszesz mają co najwyżej znaczenie orientacyjne, i pomyłka o 100m w pionie, czy kilometr w poziomie nie ma specjalnego znaczenia.
a obliczenie "na piechotę" czasu ETA naprawdę nie zawsze jest bułką z masłem, o sesnsownym zaplanowaniu tempa marszu nie wspomnę.
I naprawdę uważasz, że ETA policzone na podstawie mapy będzie się miało jakkolwiek do rzeczywistości?
Podam przykład:
Jest sobie w Rumunii taka górka, która nazywa się Piatra Secuiului. Wygląda ona mniej więcej tak:
http://www.karpatenwilli.com/images/trasc013.JPGNiegroźnie, prawda? Nie mam mapy pod ręką, górka ma z 1000metrów, podejście to raptem 300-400 metrów w pionie.
Wejść można na trzy sposoby - ostrzejszym wejściem przez siodło widoczne w środku góry, mocno dookoła od prawej strony (Trzeba się cofnąć ze 3km asfaltem do sąsiedniej wsi), albo dość łagodnym szlakiem wiodącym dookoła góry z lewej - tak na oko licząc godzina, może dwie podejścia. I tak by tę trasę wyliczył GPS.
---
Update: sprawdziłem na mapie - bez wykorzystywania do tego GPS'a - że jest to dokładnie 1000m w tym miejscu w którym biwakowaliśmy (wejście przez siodło wymagałoby wspięcia się na 1100m), przy czym startuje się z wysokości 550m, czyli podejście wynosi 450m, rozkładające się na 2,5km, czyli - teoretycznie niezbyt wysiłkowy spacerek (i tak jest przy dobrej pogodzie)
----
Sęk w tym, że tam idzie się - może nie super stromym, ale bardzo błotnistym podejściem, do tego przez kolczaste chaszcze. Akurat szliśmy tam po deszczu, z "wyprawowymi" plecakami (na górze jest dość fajne miejsce na biwak) - i ślizgaliśmy się jak po maśle. Acha, jeszcze trzeba dodać fakt, że turystyka w tym rejonie jest dość słabo rozwinięta, i szlaki (nawet jak są) są często zwyczajnie pozarastane.
W efekcie droga którą wyliczaliśmy na max 2h, zajęła nam coś koło 4-rech, po których byliśmy zresztą kompletnie wypompowani.
Przykłady można mnożyć - np. na mazurach przejazd rowerem 10km wzdłuż kanału mazurskiego zajął mi nie 30 minut a 2h bo akurat sakwy były dość ciężkie a co pareset metrów musiałem targać rower przez zwalone drzewa - dla pieszych pokonywalne z łatwością. I tak dalej...
Oczywiście, komputerek sobie przekalkuluje że idę wolniej i uwzględni to w estymacji, ale wystarczy że po trudnym odcinku będzie łatwiejszy i całą estymację znowu szlag trafi.
Ufanie w komputer podróży jest dobre w "równym" terenie, gdzie warunki z grubsza się nie zmieniają. Np. na wydeptanych, często uczęszczanych szlakach. Tam gdzie człowiek pojawia się rzadziej, a co za tym idzie teren bywa bardzo różny, "kalkulator" w GPS zdaje się psu na budę.
To jest dokładnie ten sam problem co z gotowaniem jajka na miękko - są różne urządzenia do kontroli tego by było ugotowane idealnie, ale wszystkie jakie znam, są "zakamuflowanymi budzikami" - które np. nie uwzględniają tego że jajko jest większe lub mniejsze, albo że zostało przed chwilą wyciągnięte z lodówki lub leżało sobie dłużej na stole.
Oczywiście to wszystko można zrobić, policzyć etc, dowcip wszakże polega na tym, ze w przypadku GPSu "pod ręką" GPSu na stałe włączonego nic nie robisz, bo to robi GPS. Ty po prostu bierzesz sprzęt do ręki i już wiesz czy musisz przyspieszyć, czy możesz zwolnić, ile masz w górę .... etc.
Nic nie wiesz, bo GPS może powiedzieć Ci że za pół godziny dojdziesz do celu, po czym np. trafiasz w bagnisty teren i pół godziny nagle zmienia się w dwie. GPS tego przecież nie przewidzi...
Być może nigdy nie musiałeś zdążyć w Bieszczadach na ostatni autobus czy zdążyć do schroniska przed zamknięciem bufetu - stąd Twoje problemy ze zrozumieniem - najprostszych wydawałoby się zagadnień.
Musiałem - właśnie dlatego wiem, że takie kalkulacje o których mówisz, mają się nijak do rzeczywistości.
Bieszczady są akurat "równe" i przedeptane, więc tam można liczyć że kalkulacja komputera będzie się zgadzać z rzeczywistością. Ale nie wszędzie są Bieszczady, nieprawdaż?
A wygląda to tak: z jednej strony nie można forsować zbyt dużego tempa, żeby nie zajechać się "na śmierć", no bo jutro znów wycieczka. Albo właśnie pada deszcz i za szybkie schodzenie po błotnistej bieszczadzkiej scieżce jest po prostu niebezpieczne. Z drugiej jednak strony trzeba iść na tyle szybko żeby zdążyć na ten autobus. Dawniej, (pomimo że nie jestem średnio rozgarniętym szympansem) zawsze musiałem - tak "na wszelki wypadek" trochę podkręcać tempo, żeby mieć pewność że się nie spóźnię. Dziś "z GPSem" w ręku mogę prawie perfekcyjnie optymalizować tempo marszruty.
Ja nie mówię, że GPS nie pomaga - np. przelicza automatycznie to co normalnie liczyłem ręcznie. Ale nadal jest to obarczone ryzykiem błędu - tym wyższym, im bardziej nieznany i zmienny jest teren po którym się poruszam.
Kwieto. Używając słów "lamer" czy "średnio rozgarnięty szympas", podczas dyskusji na tematy, o których nie masz zielonego pojęcia nie wystawiasz sobie najlepszego świadectwa. Niniejszym uważam zatem rozmowę z Tobą za zakończoną. Definitywnie. Żegnam.
Heh, skąd ja wiedziałem że tak się skończy... Jeśli poczułeś się dotknięty "średniorozgarniętym szympansem" to przepraszam - nie chodziło mi o obrażanie nikogo.
Jak już mówiłem - chodzimy po różnym terenie. Ty być może przebywasz w terenie bardziej przewidywalnym (Bieszczady czy Beskid są mocno przedeptane, więc chodzenie nimi przypomina trochę spacer po parkowych alejkach), natomiast ja bywam w terenie, gdzie np. nagle okazuje się, że trzeba przebijać się drogą którą nikt nie chodził od lat - i wszystkie kalkulacje co do czasu przejścia idą sobie.... na spacer.
I jest to stan który uznaję za "normalny" w turystyce. Dlatego komputer podróży uznaję za gadżet - taki "zakamuflowany budzik" do jajka na miękko. Tak jak urządzenie do gotowania jajek, aby być precyzyjne musiałoby mierzyć temperaturę wewnątrz jajka (do tego jako zmienną w czasie), tak samo "komputer" GPS'a, aby być precyzyjny musiałby uwzględniać sporo zmiennych - rodzaj podłoża, czas potrzebny na jego przebycie w zależności od pogody, stopień "przetarcia" szlaku i jego wpływ na czas przejścia, i tak dalej, i tak dalej.
O ile z jajkiem jest stosunkowo łatwo - są z grubsza tej samej wielkości i zwykle przechowywane w podobnych warunkach, więc można sobie ustalić że np. optimum to 3,5 minuty gotowania i tej wielkości się trzymać; o tyle w przypadku wyliczania ETA dla trasy tych zmiennych jest na tyle dużo, że staje się to bardzo trudne. Oczywiście, w "przedeptanym" terenie będzie to odpowiednio łatwiejsze, bo ileś zmiennych przestaje być ważne (np. można założyć że nie będzie trzeba grzęznąć w chaszczach, a po wydeptanej ścieżce będzie się iść podobnie niezależnie od pogody). Ale im bardziej "dziki" (czytaj - nieuczęszczany) teren, tym bardziej te kalkulacje będą się rozjeżdżać w zależności od różnych warunków. I wydawało mi się to do tej pory dosyć oczywiste...
Przypomnę jeszcze raz - nie mierz wszystkich swoją miarą. To że tobie się taki "komputer" sprawdza, nie oznacza że sprawdzi się w warunkach w jakich ja bym go miał używać. Przecież ja komputer podróży mam w PathAwayu - tyle że ze względu na to co napisałem powyżej, praktycznie go nie używam.
P.S.
Polecam artykuł niejakiego xRut'a z Wiedzy i Życia, dotyczący właśnie zagadnienia "zakamuflowanych budzików"
P.S. II
Bycie fachowcem od GPS nie oznacza automatycznie bycia fachowcem od chodzenia po górach.
Możesz twierdzić, że nie znam się na GPS-ach Garmina (i tu masz rację), jednak że nie zmienia to faktu iż mam duże doświadczenie w łażeniu po górach, i to w bardzo różnym terenie. I to właśnie to doświadczenie pozwala mi na ocenę przydatności określonych funkcji urządzenia jakim jest GPS, nawet jeśli nie miałem go nigdy w ręku. Za dobrze wiem, jak bardzo warunki i co za tym idzie czas przejścia daną trasą potrafią się zmienić w zależności od pogody, pory roku, czy innych czynników, żebym komputer podróży mógł uznać za rzetelną pomoc w górach, zwłaszcza jeśli idę w terenie którego nie znam. A w terenie który znam nie potrzebuję GPS'a...